Wyspani i zadowoleni wstaliśmy rano i wyruszyliśmy w dalszą drogę. Pierwszym punktem w programie było śniadanie w Kruszwicy. Zajęło nam sporo czasu zanim znaleźliśmy miejsce w którym można było cokolwiek zjeść. Po objechaniu centrum miasteczka, nieco zrezygnowani skierowaliśmy się w stronę Mysiej Wieży. W jej bezpośrednim sąsiedztwie natknęliśmy się na Zajazd u Piasta Kołodzieja. Całe szczęście był otwarty od 9, a nie jak wszystko inne od 11 czy 12. Daliśmy się skusić na jajecznicę i naleśniki z serem. Wystrój restauracji był bardzo rybacki :), chociaż w drugiej części przypominał mi jadłodajnie, w jakich jadałam obiady na wycieczkach szkolnych lata temu. Nie powiem to też było przyjemne wspomnienie ;).
Nie obyło się bez drobnych przygód. Dostałam wrzątek z cytryną a dopiero później dostarczono mi herbatkę co wywołało ogólną wesołość. Coś chyba było na rzeczy z napojami bo nie dotarł do nas również sok porzeczkowy. Widocznie wyglądaliśmy na takich co nie potrzebują dużo pić :). Przyznam, że byliśmy tak głodni, że nic nam nie przeszkadzało, a pojawienie się na stoliku pachnącej jajeczniczki wywołało szerokie uśmiechy na naszych twarzach.
Zanim podano nasze śniadanie zdążyłam pozwiedzać i oto efekty zwiedzania:
Po śniadaniu mieliśmy już dość sił, żeby wspinać się po schodkach na Mysia Wieżę. Jako że do wierzy nie mieliśmy daleko, udaliśmy się w jej stronę pieszo. Nie od razu udało się dotrzeć na miejsce. Najpierw musieliśmy przekonać dziecko, że maszerowanie w niskiej temperaturze w sandałkach z bosymi stopami nie jest najlepszym pomysłem. Problem w tym, że buty były nowiutkie i wymarzone a podejrzewam, że maszerowałaby w nich nawet przy ujemnej temperaturze. Na szczęście perswazje poskutkowały. Zmiana obuwia odbywała się jednak z wielkim ociąganiem a wiatr robił się coraz bardziej nieprzyjemny.
Głupio zwiedzać nie wiedząc co się zwiedza. Dlatego przed wyjazdem do Kruszwicy, jeszcze w hotelu, przeczytaliśmy legendę o Popielu. Dla nas było to przypomnienie opowieści zasłyszanej w dzieciństwie, dla Młodej przypomnienie legendy, o której niedawno uczyła się w szkole.
Ochoczo wspinaliśmy się po schodkach. Nasz wysiłek został wynagrodzony malowniczym widokiem na jezioro Gopło, który mogliśmy podziwiać z wieży. Niestety wiało coraz mocniej. Zanim zwiałam z powrotem do wnętrza wieży udało mi się zrobić kilka zdjęć:
Obowiązkowym punktem programu był również zakup pamiątek. Wybieraliśmy i przebieraliśmy, ostatecznie wróciliśmy do samochodu z woreczkiem pełnym różnych magnesów na lodówkę, dla nas i dla naszych rodziców.